Za miesiąc kończę 43 lata. Nie narzekam, że mam tyle lat, ile mam. Po pierwsze, nie mam wpływu na upływający czas, po drugie, od zawsze czuję się młoda duchem, po trzecie, fajnie mieć już zebrane te wszystkie życiowe doświadczenia, by dojść do jakichś wniosków i znaleźć swoją drogę. Spotkałam się ostatnio z M, przyjaciółką od ponad 20 lat. Nie widujemy się często, ale zawsze wiemy, że możemy na siebie liczyć. Wspaniałe są takie relacje, kiedy wiesz, że jak wszystko jebnie, to jest ktoś, kto Cię wysłucha. Usiadłyśmy w Cyganerii i ja zaczęłam tak: dobra, bez tych smalltalków - robimy rzeczowy update ostatnich kilku miesięcy. Opowiedziałyśmy sobie, co u nas, ale i opowiedziałyśmy sobie, jak teraz patrzymy na życie. Kiedy wspomniałam M. o tym, że tak mnie cieszy ta możliwość wyboru, powiedziała, że to przecież kwintesencja chrześcijaństwa. Być może. Nie ma to w sumie wielkiego znaczenia, bo chyba świadomość tego, że nasza droga zależy od nas, a rzeczy, na które wpływu nie mamy od nas nie